50 lat pracy pani Lili!
Jest w Wiśle Płock osoba, na myśl o której każdemu pojawia się uśmiech na twarzy. Mowa oczywiście o pani Lili, czyli tak naprawdę Irenie Rosińskiej, która obchodzi właśnie jubileusz 50-lecia swojej pracy. Ostatnie 36 lat spędziła właśnie w Wiśle Płock, gdzie od dawna ubiera kolejne pokolenia adeptów futbolu. Zapraszamy na rozmowę z absolutną legendą naszego klubu.
Zacznijmy może od tego, dlaczego nikt nie mówi, że idzie do pani Ireny, tylko do pani Lili...
Irena Rosińska: - Miałam mieć na imię Liliana. Kiedy tata poszedł mnie zameldować, po prostu o tym zapomniał i pierwszym imieniem, które mu przyszło do głowy była Irena. W domu już wszyscy wołali na mnie Lila i tak się już utarło...
Czyli nie tylko u nas, w klubie, jest pani Lilą?
- Tak, i w domu, i w szkole, i w pracy, ale przez pomyłkę taty mam w papierach wpisaną Irenę. Kiedy poszłam do szkoły, również wszyscy oprócz jednego kolegi mówili do mnie "Lila". Tak już zostało i teraz nikt nie mówi, że idzie do pani Ireny, tylko do pani Lilki.
Od którego roku pani pracuje w klubie? Pamięta pani pierwszy dzień w pracy?
- Pracuję tu od 3 września 1985 roku. Pierwszy dzień w pracy? Zostałam bardzo mile przyjęta przez dyrektora Włodzimierza Duszyńskiego. Wszystko dla mnie było nowe, bo wcześniej wyuczyłam się zawodu fryzjerki i w nim pracowałam. Ze względu na zmiany dostałam się tutaj do klubu i na początku pracowałam jako sprzątaczka w gabinetach na stadionie. Później, kiedy inne pracownice odchodziły, jeden dyrektor zaproponował mi, żebym przeszła na magazyn. I wiesz co? Ja nie chciałam tu pracować, bałam się tego i uciekłam na zwolnienie! Wtedy dyrektor zaprosił mnie do swojego gabinetu, wszedł mi trochę na ambicję i zdołał przekonać. Na początku zajmowałam się tylko kartotekami, jeździłam na kombinat, przywoziłam wszystkie zamówienia, a później kiedy kolejna koleżanka odeszła na emeryturę, to zeszłam na dół, do magazynu.
Jest jakiś zawodnik lub trener, którego pani szczególnie dobrze wspomina?
- Nie mam swojego faworyta. Ze wszystkimi zawsze mi się dobrze pracowało, wszyscy byli dla mnie jednakowo mili i wszystkich bardzo dobrze wspominam - czy to zawodników, czy trenerów, czy przełożonych.
A może ma pani jakąś miłą anegdotkę, którą by się chciała pani z nami podzielić? Albo od tej drugiej strony - ma pani jakąś sytuację, w której nie było pani do śmiechu?
- Czy ja wiem... Żadna pojedyncza sytuacja nie przychodzi mi teraz do głowy. Często na starym stadionie zawodnicy lubili do mnie przyjść, posiedzieć, wypić kawkę i to mi zapadło w pamięć. Natomiast takich niemiłych sytuacji sobie w ogóle nie przypominam. Zdaje mi się, że wszystko zawsze działo się na wesoło.
Ciężko było opuścić stary stadion?
- Bardzo ciężko! Nawet teraz jak spojrzę w tamtą stronę, to łezka się w oku kręci. Znałam tam każdy kącik. Tak mocno byłam związana z tym budynkiem, że kiedy widziałam jego burzenie, nie mogłam powstrzymać łez, a po ciele przechodziły mi dreszcze. Oczywiście cieszę się, że będziemy mieć piękny nowy stadion i warunki będą lepsze zarówno dla piłkarzy, jak i innych pracowników, ale pozostał mi duży sentyment do starego obiektu.
Teraz tak pół żartem, pół serio - często przychodzili do pani zawodnicy, żeby pożyczyć chociażby spodenki, a następnie ich nie oddawali. Nie miała nigdy pani oporów, żeby dalej je pożyczać?
- Ja zawsze im wierzyłam, że oddadzą (śmiech).
A jak nie oddawali?
- (śmiech) Przecież ile razy widzę któregoś na ulicy i mówię "nie oddałeś tego czy tego". Zawsze pamiętam i przy tej okazji apeluję tutaj do tych pożyczających o zwrot sprzętu!
Wyjaśnijmy może, na czym w ogóle polega pani praca, bo może nie każdy ma świadomość, co tu się w ogóle w magazynie robi.
- Przede wszystkim jak przychodzi nowy zawodnik, muszę go ubrać i założyć kartotekę, w której wpisuję cały sprzęt, który pobiera. Poza tym piorę sprzęt dla każdej drużyny oprócz "jedynki" i szykuję go na mecze.
Co się zmieniło na przestrzeni pani 36 lat pracy w klubie?
- Dawniej ubierałam wszystkich - pierwszy zespół, grupy młodzieżowe i piłkarzy ręcznych. Obecnie mam dużo lżej niż kiedyś, bo obsługuję już tylko drugi i trzeci zespół oraz młodzież. W przeszłości musiałam też sama nosić ten sprzęt do szatni bez żadnego wózka ani niczego - czy zima, czy lato brało się go na ramię i niosło. Teraz można powiedzieć, że mam już "bułkę z masłem". Inną różnicą jest to, że obecnie nie mam już takiego kontaktu z zawodnikami i trenerami jak w starym budynku, a to było zawsze miłe.
Jest już pani na emeryturze i nie musiałaby pani pracować, a jednak jeszcze parę lat chce pani to robić...
- Nie musiałabym, ale ja po prostu lubię, a może nawet i kocham swoją pracę! Kiedy ostatnio chciałam odejść na emeryturę, prezesi Kruszewski i Marzec przekonali mnie, żebym jeszcze została. Dopóki mi zdrowie pozwoli i dokąd będzie mnie prezes trzymał, to będę to robić.
Życzymy więc pani dużo zdrowia i kolejnych owocnych lat pracy!