Drżyj Biała Gwiazdo!
Informowaliśmy już wcześniej, że grudzień to doskonały miesiąc dla naszej Wisełki. W tym miesiącu nie przegraliśmy żadnego meczu na szczeblu ekstraklasy. Jako kolejna o naszej grudniowej sile przekonała się Arka Gdynia, którą kilka dni temu odprawiliśmy z bagażem dwóch goli. Ale prawdziwe tsunami czeka krakowską Wisłę. Pod Wawelem zagramy bowiem 10 grudnia, a tego dnia nie tylko zawsze zwyciężamy, ale każdemu rywalowi strzelamy po cztery bramki.
Debiutancki grudniowy występ zanotowaliśmy w 2005 roku. Inauguracyjne spotkanie z Pogonią było bezbarwne i zakończyło się bezbramkowym remisem. Za to kolejne, rozegrane 10 grudnia 2005 roku, przyniosło mnóstwo frajdy płockim kibicom i aż żal, że mecz obejrzało zaledwie 350 widzów. Przy Łukasiewicza 34 gościliśmy Polonię Warszawa i chociaż boisko było pokryte delikatną warstwą śniegu, a temperatura powietrza spadła poniżej zera, stworzyliśmy znakomite, acz jednostronne widowisko. Nie da się ukryć, że już przed meczem mieliśmy delikatną przewagę, bowiem linie boiskowe pomalowano na niebiesko, co stawiało nas w nieco uprzywilejowanej pozycji. Gdyby były czarne, wzrosłyby szanse Polonii.
Wspomnieliśmy już, że zaaplikowaliśmy Czarnym Koszulom cztery siatki. Jedna piękniejsza od drugiej. Najpierw Ireneusz Jeleń ograł dwóch obrońców i wyłożył piłkę Seadowi Ziliciowi, który trafił do pustej siatki. Następnie jeszcze lepszym rajdem i dryblingiem popisał się Vahan Gevorgyan. Po minięciu trzech przeciwników doskonale podał do Adriana Mierzejewskiego, a ten nie zmarnował świetnej okazji. Później zespołową akcję Dariusza Gęsiora i Jelenia, pewnym, mocnym strzałem zakończył Van i wreszcie po solowym rajdzie z własnego pola karnego czwartego gola zdobył uderzeniem zza pola karnego Sławomir Peszko. Jak widać, w składzie reprezentant gonił reprezentanta, więc Polonię też pogoniliśmy.
Na kolejnego ligowego 10 grudnia czekaliśmy do ubiegłego roku. I ponownie obejrzeliśmy znakomity spektakl, chociaż gra defensywna Wisły i chorzowskiego Ruchu każdego trenera przyprawiłaby o palpitację serca. Piłkarzy usprawiedliwiać może stawka meczu, obie znajdujące się w kryzysie drużyny walczyły bowiem o swój byt. Łącznie padło aż siedem goli, z czego cztery zdobyli Nafciarze i dreszczowiec zakończył się happy endem.
Niekwestionowanym bohaterem spotkania był Piotr Wlazło. Nasz pomocnik ostre strzelanie rozpoczął po przechwycie piłki mniej kwadrans po rozpoczęciu gry. Ruch wyrównał wykorzystując błąd Maksymiliana Rogalskiego. Na 2:1 trafił Arkadiusz Reca, po perfekcyjnej wrzutce Giorgi Merebashvilego. Niestety, jeszcze przed przerwą do remisu doprowadził Patryk Lipski. Gdy ten sam zawodnik zdobył trzecią bramkę dla Niebieskich wydawało się, że seria dziewięciu ligowych meczów bez zwycięstwa nie zostanie zakończona. Tylko, że tego dnia na boisku był przecież Wlazło. Najpierw z zimną krwią wykorzystał rzut karny po faulu na Siergeiu Krivcu, a w 78. minucie dostrzegł, że golkiper chorzowian wyszedł na przedpole swojej bramki i pokonał go idealnie wymierzonym uderzeniem z 52. metrów! Gol, którego nigdy nie zapomnimy.
Spotkaniem z Arką podtrzymaliśmy grudniową tradycję meczów bez porażki. Czas kontynuować kolejną. Jeśli 10 grudnia ponownie zdobędziemy cztery gole, to Białej Gwieździe nie pomoże ani Carlitos, ani Wasyl, ani nawet Smok Wawelski.