Gradecki: Stać mnie na to, by bronić barw swojego klubu
Bartłomiej Gradecki wyszedł wczoraj w pierwszym składzie na mecz z Lechią Gdańsk i trzeba przyznać, że spisał się doskonale. Nie tylko wybronił kilka sytuacji, ale finalnie zachował do tego czyste konto. Co do powiedzenia miał nasz wychowanek po ostatnim gwizdku?
Nowy kontrakt, pierwsza kolejka i od razu wyjściowy skład. Chyba nie spodziewałeś się tak dobrego wejścia w nowy sezon.
Ta wiadomość do mnie, jak i do sztabu, dotarła dosyć niespodziewanie. Każdy się raczej domyślał, że wybór padnie na kogoś innego. Mówię oczywiście o Krzysztofie Kamińskim. Były jednak powody, dla których nie mógł wystąpić w tym meczu. Myślę, że po znakomitym sezonie udało się go jednak godnie zastąpić.
Mógłbyś zdradzić kulisy, jak to się stało, że w dość szybkim tempie z absencji wskoczyłeś do jedenastki?
Zdarzyła się nieprzyjemna sytuacja, że musiałem dzień treningu odpuścić przez zatrucie pokarmowe. Zjadłem widocznie coś nieświeżego czy niedobrego i noc była po prostu ciężka. Aczkolwiek nie było to nic poważnego, bo pocierpiałem tylko jeden dzień i potem było już wszystko okej.
Masz za sobą chyba całkiem niezły okres w drugiej lidze. Z jakimi nadziejami wracałeś do Wisły Płock?
Dobrze wspominam wypożyczenie do Wisły Puławy. Myślę, że grałem tam na dobrym poziomie. Oczywiście, jest parę rzeczy, które mogłem poprawić, ale wracałem ogólnie z podniesioną głową. Wracałem tutaj z myślą o walce o pierwszy skład. Oczywiście, wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Tym bardziej że, tak jak mówiłem, Krzysiek miał za sobą naprawdę znakomity sezon i gdzieś już przed okresem przygotowawczym startował jako numer jeden w bramce. Musiałby chyba stracić nogę, albo rękę, żeby coś się tu zmieniło. Sytuacja jest, jaka jest. Niemniej dziś wystąpiłem ja.
Jak z Twojej perspektywy wyglądał ten mecz? Po wyniku ktoś może pomyśleć, że to była dominacja Wisły Płock, jednak chyba przyznasz, że Lechia Gdańsk miała swoje okazje.
Początek meczu należał zdecydowanie do zawodników Lechii Gdańsk. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że dominowali, ale na pewno stwarzali sobie więcej sytuacji. Mieli po prostu więcej z gry, jak to się mówi. Musieliśmy zachować dużą koncentrację. Jeden błąd, jedno dośrodkowanie, gdzieś ja bym się nawet minął, byłoby 1:0 dla Lechii Gdańsk i ten mecz mógłby się ułożyć zupełnie inaczej.
Byłeś dziś jednym z trzech wychowanków Wisły Płock na boisku. Po końcowym gwizdku trybuny skandowały Twoje nazwisko. Jakie to wzbudza emocje?
To jest niesamowite uczucie. Jedna rzecz, która jednak niesamowicie napędza, gdy wiesz, że po dobrym występie kibice Twojego klubu to doceniają, skandują Twoje imię i nazwisko. Bycie wychowankiem? To daje ogromną motywację. Szczególnie kiedy gramy, jesteśmy u siebie w domu, gramy tam, gdzie się wychowaliśmy. Gra się po prostu lepiej.
Wydaje się, że twardo stąpasz po ziemi. Kolejne treningi to wciąż pokora i walka o swoje?
Trzeba jednak zachować chłodną głowę. To był rzeczywiście dobry, ale jednak tylko jeden mecz. Nie mam tych meczów w ekstraklasie rozegranych za wiele, więc mam nadzieję, że to nie był ostatni. Wiem, że stać mnie na to, by bronić barw swojego klubu w kolejnych spotkaniach.
FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl