Kiedyś piłki były lepsze
Andrzej Czajkowski, znany jako "Pan Kazio" przez lata naprawiał piłki. Z jego usług korzystała nie tylko Wisła Płock, ale też kluby z całej Polski. Z czasem jednak zabrakło zapotrzebowania na jego fach, ponieważ zmienił się sposób produkcji piłek. Szyte zastąpiono klejonymi.
Przez wiele lat zajmował się pan szyciem piłek. Jak i kiedy to się zaczęło?
Andrzej Czajkowski: Trzeba zacząć od tego, że po prostu kiedyś piłki były inne - skórzane. Łaty były zszywane, a nie jak dziś klejone. Kiedy szwy puszczały, blaza wychodziła na wierzch piłki. Myślę, że taki obrazek dla osób wychowanych na przełomie wieków i wcześniej, jest bardzo dobrze znany. Dla wielu wyjście blazy na wierzch oznaczało koniec żywota piłki, a dla mnie - możliwość dania jej drugiego życia.
Fachu nauczył mnie pan Szafrański, który w latach 70' i 80' pracował w klubie przy piłkarzach nożnych (ale pomagał obu sekcjom). Miał nawet swój pokój, niedaleko szatni pierwszego zespołu. Naprawiał buty zawodnikom, ale też szył piłki. Był już człowiekiem starszym. Pobierałem u niego praktyki, pełnił rolę mojego mistrza, nauczyciela. Można powiedzieć, że to on nauczył mnie szyć. Z czasem ze swoimi umiejętnościami wskoczyłem niejako w jego miejsce, ponieważ on odszedł z klubu w latach 90', z tym, że ja szyłem tylko piłki. Butami się nie zajmowałem. Piłki szyłem aż do pierwszych lat XXI wieku, kiedy zszywane zaczęły być zastępowane klejonymi.
Jak wyglądała naprawa piłki?
- Piłkę rozbierałem całkowicie. Wyjmowałem blazę, łaty rozkładałem na stole. Na nowe nici nakładałem wosk. Wykorzystywałem igły groszówki, wie pan co to są igły groszówki?
Nie.
- Długie, nawet kilkunastocentymetrowe igły do cerowania. Z tym że moje były jeszcze zakrzywione, takimi najlepiej się szyło.
Ile pan szył piłek tygodniowo?
- Było ich sporo, ponieważ nie zajmowałem się tylko piłką nożną, ale również piłką ręczną i nie tylko klubem z Płocka. Obsługiwałem też kilka innych w Polsce - pobierałem piłki z Sierpca, Zabrza, Kielc, Wrocławia, Gdańska czy Lubina.
Jak piłki były do pana dostarczane?
- Jeździłem na mecze za piłkarzami ręcznymi. Tam gdzie grała Wisła, tam byłem i ja. A jak już byłem na miejscu, to gospodarze dawali mi piłki w worek. Sporo w tej kwestii pomagał mi Andrzej Marszałek, który nawiązywał kontakt z klubami i oferował moje usługi. Dostawałem adres do zwrotu i jak naprawiłem to oddawałem.
To pan trochę biznesowo te wyjazdy na mecze traktował.
- Mecze były oglądane, a że przy okazji pobierałem piłki do zszycia... A wie pan czym podróżowałem na mecze?
Hmm...
- Tirami i ciężarówkami! Chodziło się na postoje i sprawdzało czy ktoś nie jedzie w odpowiednim dla mnie kierunku. Skoro już jesteśmy przy piłkarzach ręcznych. Wie pan, że to oni wymyślili tego "Pana Kazia"? Zaczęli tak do mnie mówić i zostało do dziś!
No to ile tych piłek było zszywanych przez pana?
- Nie do zliczenia. Jak miałem dobry dzień, to nawet 15.
Dziennie?!
- Tak było najlepiej ze względu na klej, który wysychał po 10 minutach. Kiedy już rozłożyłem łaty na stole i wyjąłem starą blazę, to musiałem wyskrobać z łat stary klej trzymający wcześniej blazę, wyczyścić łaty dokładnie glass papierem i potem nałożyć nowy klej, aby znów trzymał blazę. Na jedną piłkę nie opłacało się urabiać kleju, więc od razu kleiło się kilka, albo kilkanaście.
Skoro miał pan zlecenia z innych miast, to można wysnuć wniosek, że był pan jedną z nielicznych osób w Polsce, która zajmowała się szyciem piłek.
- Tego nie twierdzę. Być może otrzymywałem tylko część piłek z tych miast, a resztą zajmowali się miejscowi fachowcy.
Stare piłki były lepsze od obecnych?
- Oczywiście. Były z prawdziwej skóry, a nie z syntetycznej jak obecnie. Były szyte, miały swoją "duszę", dziś są tylko klejone. Czasem chodzę po sklepach i widzę jak to wygląda. Kiedyś piłki były lepsze.
W dzisiejszych czasach pana fach wymarł.
- Zostałem bezrobotny.
Czasem odbywają się festiwale wymarłych (lub ginących) zawodów. Pan też mógłby na taki festiwal pojechać.
- Tak, też mógłbym pojechać.
A panu nie tęskno za dawnymi czasami? Czy może, co już miał pan zszyć to zszył i już wystarczy?
- Wie pan... jakby przyszły znów te czasy... Wziąłbym te piłki i podłubał przy nich. Jest to dla wielu nudna robota, ale mi ona odpowiada, lubię ją.
A panu zawsze udawało się naprawić piłkę?
- Oczywiście. Ja jestem fachowcem proszę pana! Znaczy byłem fachowcem... Jak jeździłem po klubach, to oni dawali mi wszystkie piłki, ale ja mówiłem "hola, hola". "Ja sobie wybiorę piłki, które wiem, że są naprawialne". To umiejętność oceny sytuacji. Poza tym w takie zdezelowane mocno piłki nie opłacało się inwestować, one często nie były już do grania.
Ile brał pan za naprawę jednej piłki?
- Ja dużo nie brałem. Tylko 10 zł. Dzięki temu miałem dużo zleceń.
Którego producenta piłki były najlepsze pana zdaniem?
- Uhlsport. Zagłębie Lubin nimi grało... Lepszych piłek nie widziałem.
Jakie ma pan marzenie związane z Wisłą Płock?
- Jestem kibicem Wisły od lat 70'. Wciąż jeśli mogę, to chodzę na wszystkie mecze. Chciałbym dożyć nowego stadionu. Usiąść na krzesełku, popatrzeć. To byłaby duża przyjemność dla mnie.
Rozmawiał Rafał Wyrzykowski