Lewandowski: Dzieci są świetnymi nauczycielami
Mateusz Lewandowski rok temu postanowił wrócić do domu i wspomóc swoim doświadczeniem drugi zespół Wisły Płock. W jego gestii jest nie tylko prezentowanie odpowiedniego poziomu na boisku, ale także pomaganie sztabowi szkoleniowemu w przekazywaniu kolejnych poleceń. Jednocześnie odpowiada także za trening indywidualny młodych zawodników oraz prowadzi rocznik 2008 w naszej akademii.
W dłuższej rozmowie z nim zostały poruszone nie tylko kwestie dotyczące tego, czym obecnie się zajmuje. Chronologicznie przypominamy sobie także całą jego dotychczasową przygodę z piłką, bo choć on sam uważa się za spełnionego człowieka, to nie ukrywa, że jeśli chodzi o osiągnięcia piłkarskie, to mogło być po prostu lepiej. Przeszkodziło w tym jednak przede wszystkim zdrowie oraz kilka innych aspektów. Zapraszamy!
Najpierw musimy ustalić pewną rzecz. Zastanawiam się, czy w tekście powinienem cię przedstawić jako piłkarza, czy raczej już trenera. Kim w tym momencie się bardziej czujesz?
Wydaje mi się, że zdecydowanie przeszedłem już na tę drugą stronę rzeki. Dużo lepiej czuję się w szkoleniu i uświadamianiu młodych chłopaków. Taką też mam rolę i dla mnie to też jest mega duże doświadczenie. Z powodów zdrowotnych nie ma już tej radości grania w piłkę, ciężko grać z bólami. To cały czas jest gdzieś z tyłu głowy i przeszkadza, więc bardziej już trener, niż zawodnik.
Skoro to już mamy ustalone, zacznijmy od samego początku. Ty w pierwszej drużynie Wisły Płock debiutowałeś już jako siedemnastolatek i rozegrałeś praktycznie pełny sezon w drugiej lidze na lewym skrzydle. Co zadecydowało, że tak płynnie przeszedłeś z juniora na seniora?
Tak się złożyło, że cała Wisła Płock była w dołku. Spadliśmy do drugiej ligi i cały zespół został wymieniony. Gdzieś tam na tym skorzystałem, bo wzięli kilku młodych chłopaków do pierwszej drużyny. Wyglądałem dobrze, bo wydaje mi się, że dużo pomogło mi jeżdżenie na kadry młodzieżowe. Byłem obyty z dużymi stadionami, kibicami i to na pewno ułatwia później to przejście. Czułem też duże zaufanie ze strony starszych chłopaków. Wydaje mi się, że widzieli we mnie jakiś potencjał. To jest ważne, bo jeżeli starsi koledzy cię wspierają, to wtedy ten przeskok jest zdecydowanie łatwiejszy.
Czyli wygląda na to, że z miejsca byłeś w szatni traktowany poważnie i młody wiek ci w tym nie przeszkadzał.
Znaczy się miałem swoje obowiązki, rzeczy, które musiałem robić. Kiedyś były też troszeczkę inne czasy. Wydaje mi się, że kiedyś nas było zdecydowanie mniej. Chodzi mi o młodych zawodników w drużynie. Ten podział obowiązków spadał na jedną czy dwie osoby. Miałeś świadomość, że jeśli czegoś nie wziąłeś, czegoś nie zrobiłeś, to tego nie będzie i będziesz odpowiedzialny za to ty. Dzisiaj ta odpowiedzialność rozkłada się na zdecydowanie więcej chłopaków. Takie mam wrażenie, że jeden liczy na drugiego: „Dobra, ja tego zapomniałem, to może on to weźmie” i gdzieś tam się to rozchodzi po kościach. Kiedyś było inaczej i od początku byłem tego po prostu nauczony.
Wspomniałeś o młodzieżówkach, w których grałeś we wszystkich kategoriach od U-15 do U-21, a także młodzieży z Wisły Płock. Czy ktoś z dawnych lat wpadł ci na tyle w oko, że wtedy pomyślałeś sobie: „On na pewno zrobi karierę”? Może masz z kimś kontakt do tej pory?
Spotkałem wielu dobrych zawodników. Do pierwszej Wisły weszliśmy razem z Fabianem Hiszpańskim, Damianem Adamczykiem ze starszego rocznika. Był też Marcin Kwiatkowski i kilka nazwisk, których teraz na szybko nie pamiętam. Trener chyba we mnie widział najlepszą opcję do grania. Młodzieżowca na skrzydle jest najłatwiej wkomponować.
W dodatku lewonożnego. Na rynku jest to zawsze gorący towar.
No dokładnie, lewa noga i tak się złożyło, że zagrałem właściwie wszystko. W kadrach młodzieżowych grałem z wieloma zawodnikami, którzy teraz byli czy są nawet w pierwszej kadrze. Po Piotrku Zielińskim od razu było widać, ze to jest przepiłkarz. Każde przyjęcie, kontakt z piłką. Było widać po prostu.
Grałeś z nim całkiem sporo, bo wy akurat regularnie spotykaliście się w kilku kategoriach.
No widzisz, dokładnie. Poza tym Arek Milik, Karol Linetty, Bartek Bereszyński, Marcin Kamiński, czy Rafał Wolski, z którym potem byłem też w Lechii Gdańsk. Wielu mega piłkarzy… od których nie czułem się wtedy słabszy w tamtym wieku i podejrzewam, że nie byłem słabszy. Gdzieś tam moja przygoda z piłką wyhamowała i to dość mocno. Kontuzje to raz, ale myślę, że w pewnych momentach głowa po prostu nie dojeżdżała. Ja się uważam za spełnionego człowieka. Mogło być lepiej, mogło być gorzej, ale wyciągnąłem ze wszystkiego lekcje i myślę, że one zaprocentują w tym, co teraz robię, w czym odnalazłem na nowo miłość do tego sportu.
Z Wisły Płock odszedłeś do Pogoni Szczecin, w międzyczasie regularnie grając w młodzieżówkach. Kolejnym przystankiem był już klub włoskiej Serie B — Virtus Entella. Byłeś wtedy gotowy na taki transfer? Czy z tego wyjazdu wyniosłeś coś, co może ci teraz pomóc w karierze szkoleniowej?
Uważam, że zdecydowanie nie byłem gotowy na taki wyjazd. Myślę, że Włochy to był zupełnie inny świat. Ciągle jest, ale to się zmienia. Tymi środkami, które my wprowadzamy młodym chłopakom, chcemy jak najbardziej odzwierciedlić grę w piłkę.
Chodzi o to, żeby między treningiem a meczem była po prostu jak najmniejsza różnica?
Dokładnie. Ja pochodzę jeszcze z innych czasów, gdzie trenowało się bez przeciwnika. Naprawdę, bez niego to ja mogłem zrobić wszystko.
A potem jest sytuacja, gdzie ćwiczone na takich treningach schematy na nic się zdają, bo w meczu masz naprzeciwko kilku rywali i młody piłkarz nie wie, co robić. Wczoraj, schodząc z waszego treningu, widziałem, jak wziąłeś na bok na rozmowę Rafała Rajkowskiego.
We Włoszech miałem wrażenie, że chłopcy, którzy przechodzą do pierwszej drużyny z Primavery, wiedzą jak się na danej pozycji zachowywać. Nie trzeba było zwracać mu uwagi na takie proste rzeczy, na jakie musimy zwracać uwagę w Polsce. Myślę, że rozumienie gry jest tam na innym poziomie. Ja wiem, że „rozumienie gry” to dziś takie wyświechtane hasło i każdy o tym mówi, ale niestety tak jest. Niedawno usłyszałem, że w Polsce uczy się kopać piłkę, a nie grać w nią i to jest problem. Obserwuję to środowisku, gdzie wielu młodych trenerów zaczyna pracować i na pewno to się zmienia na lepsze. Tylko pytanie, czy gdzieś na Zachodzie znów nie idą do przodu.
Wracając jednak do twojej kariery piłkarskiej, później były nieudane okresy w Śląsku Wrocław, Lechii Gdańsk, a także Radomiaku Radom. W każdym z tych klubów rzucano cię trochę po boisku. Już w Pogoni zrobiono z ciebie lewego obrońcę, a z czasem grałeś na stoperze i „szóstce”. Jaki wpływ na twoją karierę miały te zmiany? Uniwersalność niekiedy staje się przekleństwem, bo można usłyszeć, że jak ktoś może grać wszędzie, to nie zagra dobrze nigdzie.
Zaczynając karierę na profesjonalnym poziomie, byłem zawodnikiem bardzo ofensywnym! Zaczynałem na prawym skrzydle. Uwielbiałem Arjena Robbena i próbowałem się do niego upodobnić. Później, jak byłem w Pogoni, też zaczynałem na prawym skrzydle. Pierwsza kontuzja kolana w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat, dość długa przerwa. Później ciężko było mi wrócić na ten sam poziom.
Zapewne też trochę inne możliwości i czasy, jeśli chodzi o opiekę zdrowotną, rehabilitację.
Zdecydowanie tak, ale też moja świadomość nie była taka, jaka powinna. Było też we mnie dużo frustracji z tego co pamiętam. Myślę, że tego okresu nie przepracowałem tak, jakbym dzisiaj przepracował. Tak jak mówię, nie było świadomości, dostępu do wiedzy takiego, jaki jest dzisiaj. Tyle. Uważam, że przestawianie mnie gdzieś do tyłu, to jest oczywiście moja opinia, zbiła we mnie potencjał, który we mnie był.
Nie zabiła też czasem, tak po ludzku, radości z gry?
Tak. Myślę, że tak. W wieku dziewiętnastu lat, gdy pojechaliśmy z Pogonią na mistrzostwa Polski juniorów starszych, grałem na pozycji numer „dziesięć”. Byli tam Mateusz Szwoch, który jest u nas, Karol Linetty i mógłbym tak wymieniać. Zdobyłem nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju, grając właśnie na „dziesiątce” z najlepszymi drużynami w Polsce, bo były tam Arka Gdynia, Lech Poznań, czy Zagłębie Lubin.
Topowe akademie ostatnich lat w Polsce.
Dokładnie, a potem wracałem do składu Pogoni i byłem wystawiany na lewej obronie, czyli też takiej newralgicznej pozycji.
Czyli to nawet nie było tak, że cię stopniowo gdzieś przesuwali, tylko tak naprawdę równolegle grałeś w kompletnie innych sektorach boiska. Niezbyt komfortowe.
No niezbyt, szczególnie dla młodego zawodnika. Ale wiadomo, „młody, lewa noga, w miarę szybko biega”...
„Zróbmy z niego lewego obrońcę!”
No to lewa obrona, bo tam zawsze są problemy. Ale też bardzo mnie nauczył czy trener Dariusz Wdowczyk, czy Maciej Stolarczyk, którzy sami grali na tej pozycji, zostawali ze mną, próbowałem się uczyć pewnych rzeczy. Ale tak naprawdę dopiero, jak wyjechałem do Włoch, to nauczyłem się gry w obronie, bo też w tym celu tam wyjeżdżałem. Byłem tam brany pod uwagę na lewą obronę, więc wiedziałem, że to byłby fajny kierunek, by nauczyć się defensywy, bo z tym miałem największe problemy. I rzeczywiście tak było, ale to też niestety zabiło taką czystą frajdę z gry, z tego co się robi na boisku.
Mateusz Lewandowski w barwach Portowców; Wisła Płock - Pogoń Szczecin 2:0, 17 września 2016 roku.
Minął praktycznie rok od momentu, jak wróciłeś do domu. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten ruch?
Przyszedłem tutaj po tym, jak zerwałem krzyżowe w Radomiaku. Rozmawiałem z Maćkiem Trepką, bo kompletnie mi się już odechciało grać w piłkę.
Mówisz pewnie o takim poważnym, nazwijmy to, poziomie. To była taka kwestia zwątpienia, że znów przydarzyło ci się to samo?
Dokładnie. Też tak naprawdę miałem już ukończone UEFA B, bo o trenerce myślałem już od jakiegoś czasu. Tak jak mówię, zawsze lubiłem analizy. Niektórzy zawodnicy się nudzą, a ja idę na odprawę i próbuję szukać nowych rozwiązań i tak dalej. Mega mi to sprawia radość. Porozmawiałem z Maćkiem, jak by to wyglądało, i umówił mnie na spotkanie z Markiem Brzozowskim. Złapaliśmy taki dobry kontakt już na pierwszym spotkaniu. Trener Marek też jest mega pasjonatem piłki i bardzo, bardzo często rozmawiamy. Nawet w czasie wolnym, gdzie jesteśmy w domu, rozmawiamy o piłce, opcjach gry, taktyce. Przekonał mnie tym podejściem i po prostu zauważyłem, że powstaje tu coś fajnego, nowego i chcę brać w tym udział.
A jeśli chodzi o twoją postawę na boisku?
Pierwsze pół roku to każdy mecz grałem na przeciwbólowych, więc to też nie był przyjemny dla mnie okres. Bardzo ciężkie treningi. Myślę, że tutaj, w czwartej lidze, trenuje się ciężej niż w niektórych klubach ekstraklasy, więc to jest takie moje odczucie. Tak naprawdę wydaje mi się, że dopiero teraz jestem gotowy do takiej ciężkiej pracy.
Nie da się ukryć, że obecnie prezentujesz się fizycznie zupełnie inaczej, niż zaraz po podpisaniu kontraktu.
Zdecydowanie. Obojętnie na jakim poziomie można trenować, ale jeśli się nie gra systematycznie, to ciężko odbudować tę formę. Jak w wielu miejscach wracałem po kontuzjach, dostawałem jakieś szanse i epizody, ale jak się wypadnie z tego rytmu meczowego i w przeciągu czterech lat zagra się dziesięć czy piętnaście meczów, to nie można mówić o tym, że jest się w formie meczowej.
Ile prawdy jest w tym, że zawodnik powinien spokojnie dochodzić do optymalnej formy tyle czasu, ile początkowo pauzuje przez kontuzję?
To ciekawe, nie słyszałem tego, ale myślę, że coś w tym może być. Ludzie tak tego nie analizuję i wiadomo, że jak jesteś na ławce lub ktoś cię wybiera do pierwszego składu, to musisz prezentować dobrą formę. Ze mną niekoniecznie tak było. Nawet w Radomiaku, kiedy wróciłem po kontuzji zerwania więzadeł. Trener na mnie liczył i bardzo szybko wróciłem do grania, a ta forma nie była jeszcze taka, jak sprzed kontuzji. Wydaje mi się, że jak przyszedłem, to pierwsze moje pół roku było naprawdę bardzo dobre. Grałem w środku pola i był taki moment, że wskoczyłem do składu i wygraliśmy siedem meczów z rzędu. Grałem praktycznie wszystko i nawet trener Banasik doceniał, jak gdzieś pracuję pod kątem ustawienia, jak pomagam kolegom. Taka moja rola, gdy młodzi nie mają jeszcze takiego doświadczenia. Taka jest prawda, że jak się długo nie gra, to potem ciężko jest wrócić.
Zgodzisz się z tym, że obecnie jesteś swego rodzaju przedłużeniem sztabu szkoleniowego i pełnisz funkcję takiego grającego trenera? Z odległości tego nie widać, ale na sparingu z Górnikiem II Zabrze zwróciłem uwagę, jak na bieżąco przekazujesz kolegom komendy sztabu, tłumacząc trochę to wszystko na boiskowy język.
Taka też jest moja rola. To także jest moja osobowość, że czuję tę grę, lubię pomagać kolegom, bo wiem, że jeśli ja pomogę kolegom, to poprzez to ustawienie również mi będzie łatwiej.
Czyli pracujesz na siebie!
(śmiech) No trochę można tak powiedzieć! Nie no, tak na poważnie, to trener też to widzi. Często rozmawiamy, dostaję jakieś sugestie, że jak młodsi czegoś nie rozumieją, to by im to przetłumaczyć. Z boiska też widać coś zupełnie inaczej, niż z boku. Zdecydowanie łatwiej jest zarządzać drużyną, jeśli jest się w środku i czasami wystarczy zmienić zachowanie dwóch, trzech zawodników. Jeśli się stoi z boku, to odległość jest większa i nie wszystko jest klarowne. Jest to też kwestia doświadczenia, a tego się niestety nie kupi. Parę spotkań na jakimś poziomie mam, wiele zachowań przeżyłem i na tym staram się bazować. Nie chcę być trenerem, który wzoruje się na kimś innym, że naczytam się czegoś i chcę to wprowadzać. Chcę prowadzić swoją drużynę, jak czuję. Ten przekaz też jest łatwiejszy od kogoś, kto grał w piłkę. Nie ma jednak reguły, że bardzo dobry piłkarz będzie bardzo dobrym trenerem, a jak ktoś nie grał, to nie może trenować. Ale jeśli chodzi o taką komunikację, to doświadczenie boiskowe jest pomocne.
Obecnie prowadzisz rocznik 2008 w naszej akademii. Zamierzasz specjalizować się w pracy z młodzieżą, czy w przyszłości masz raczej plan wejść w dorosły futbol? Dla doświadczenia mogłeś przecież tylko dołączyć do sztabu seniorskiej drużyny, a pracujesz jednak z juniorami.
Ciężkie pytanie. Być może kiedyś będę trenował seniorów, ale chciałbym przejść tę drogę od samego dołu. Zebrać doświadczenie i uczyć się, bo paradoksalnie od dzieci możemy nauczyć się bardzo wiele. Dzieci są świetnymi nauczycielami. Oni sami między sobą się uczą i obserwacja tego, jak się rozwijają… Bardzo się spełniam, czuję satysfakcję, kiedy tłumaczę coś moim podopiecznym, pracujemy nad danymi aspektami, a potem to działa w meczu, to dla mnie jest satysfakcja, czuję mega radość z tego. Rocznik 2008 jest jednym z najlepszych w akademii i po prostu każdego z tych chłopaków staram się traktować, jak własne dziecko. Widzę w nich pasję, zaangażowanie, patrzą na mnie z zainteresowaniem. Jak coś się sprawdza, to przychodzą i mówią: „Trenerze, miał pan rację, tak jest łatwiej”. Jeśli chodzi o piłkę dorosłą, to wiem, że seniorzy mają swoje nawyki, które czasem ciężko wyeliminować.
Im młodszy piłkarz, tym łatwiej go po prostu, w pewnym sensie, „wychować” po swojemu?
Dokładnie. Zatem jak rocznik 2008 będzie wchodził w wiek seniorski, to wtedy pomyślę o pracy w seniorach! A tak poważnie, na razie nie wybiegam aż tak w przyszłość. Póki co nie chciałbym pracować w seniorach, bo znam środowisko i wiem, jakie rzeczy mają wpływ, poznałem to od środka i na razie po prostu bym nie chciał.
Wiemy, że młodzi piłkarze mogą się od ciebie sporo nauczyć. A w jaki sposób ciebie może rozwinąć współpraca z nastoletnimi zawodnikami drugiego zespołu? Od jakiegoś czasu jesteś na przykład odpowiedzialny za ich trening indywidualny.
Przede wszystkim to nie są dzieci. Dziewiętnaście, dwadzieścia lat to można już grać w piłkę na poważnym poziomie, bo jest się dorosłym. Mają już swoje nawyki, nad którymi ja pracuję, o czym wspomniałeś, przy treningach indywidualnych. Pod kątem trenerskim dużo się w „dwójce” uczę. Patrzę na to, jak trener przekazuje pewne informacje, jak oni to rozumieją. Często z nimi rozmawiam przy stole, podpytuję czy oni wszystko rozumieją, co by było dla nich łatwiej. Wiem, że potrzebują prostych komunikatów.
Czasami zbyt długa i dokładna instrukcja może być po prostu ciężka do zakodowania, zapamiętania.
Tak, dokładnie. Trener ma na przykład założenie, żeby pracować nad konkretnym elementem, nad korytarzem, na który mocno zwracamy uwagę, a tak naprawdę wystarczy powiedzieć: „Szukaj tego najwyższego”. Prosty komunikat, który ułatwia mu świadomość celu, jaki jest w danej grze. Z czasem i tak piłka schodzi do automatyzmów, wykonywanych ruchów, z przeciwnikiem oczywiście, które są powtarzane ileś razy. Na boisku nie ma czasu na myślenie, działa się instynktownie, zwłaszcza jeśli ma się piłkę. Jeśli się myśli z piłką, to traci się czas. Działa się instynktownie. Dlatego powtarzamy elementy, które staramy się doprowadzić do perfekcji, przychodzą automatycznie. Uważam, że to robi akademia, czyli praca pod model gry, stworzony system, na którym opieramy tak naprawdę całe szkolenie. To są młodzi chłopcy, dlatego ja, jako trener, nie narzucam im, co muszą zrobić z piłką. Kładę nacisk na to, co robią bez piłki. Zawodnik, który otrzyma piłkę, musi świadomość, jakie ma opcje, gdzie jego kolega „powinien” być, gdzie „powinien” wbiegać. Czuję po sobie, jestem troszeczkę starszy, ale ja takie elementy robię automatycznie. Nie patrząc w dany sektor gram w ciemno, bo wiem, że ktoś tam powinien być. Uważam, że to bardzo ułatwia pracę.
Zabawny jest fakt, że niekiedy podanie może wylądować na aucie i być po prostu niecelne, podczas gry tak naprawdę ono było dobre. Tylko kogoś w danym miejscu zabrakło w odpowiednim sektorze boiska.
Tak jest. Wydaje mi się, że jest to obarczone ryzykiem. Można stracić piłkę, ale jednym podaniem możesz zdobyć bramkę. Trzeba kombinować. To też staram się przekazywać młodym chłopakom. To, czego w pewnym sensie się uczę od nich, to ponowna radość z tego sportu. Widzę, jak schodzą zadowoleni z boiska, nawet po ciężkiej pracy. Uczę się także cierpliwości. Czasami coś dla mnie wydaje się banalne, a widzę, że ktoś niekiedy potrzebuje więcej czasu, na przyswojenie czegoś i trzeba poczekać. Sam miałem sytuacje jako trener, że myślałem, że ktoś czegoś nie będzie umiał, a nagle to załapał i robi super. Frajda, cierpliwość i na pewno tez ciekawość. Tego, jak to wygląda. Widzę po młodych chłopakach, że zaczynają tę drogę i jestem świadomy, że jakaś część z nich chciałaby zagrać chociaż na takim poziomie, jak ja. Widzę u nich wielką ciekawość. Często się dopytują: „Jak było tam?”, „Gdzie było najlepiej?”, „Z jakim trenerem?”, „Co ten trener robił?”, „A co uważasz o tym?”. To jest fajne, bo też staram się ich zafiksować na punkcie piłki.
Powiedziałeś już, że czujesz się spełnionym człowiekiem, choć zdajesz sobie sprawę, że mogło lub powinno być lepiej. Jakich błędów nie powinni popełniać młodzi zawodnicy? W końcu oczekujemy, aby młodzież korzystała na twoim doświadczeniu, a sam pewnie nie zawsze byłeś pokorny.
Ucinać emocje. Uważam, że im bardziej emocjonalnie podchodzi się do spotkania, albo w samym spotkaniu im więcej emocji, tym mniej świadomego myślenia. Wydaje mi się, że tak naprawdę strach ma wielkie oczy. Z boiska wydaje się, że jest mega gęsto, a na wideo widzisz i myślisz: „Kurczę, ile ja tu miałem miejsca”. Tłumaczę chłopakom, by nie dać ponieść się emocjom. Nie reagować czasem na pewne rzeczy, na które się nie ma wpływu. Wiem, że to też jest banał, ale ja uważam, że w takich banałach kryje się bardzo dużo prawdy.
Czasem powiedzenie, które staje się popularne, traci na wartości.
Zgadza się, ale ja uważam, że wiele takich powiedzeń, które wydają się proste, to klucz do sukcesu.
Jakie masz plany na najbliższe półrocze? Najpierw pod kątem gry w drugim zespole. Zapewne awans i utrzymanie miejsca w składzie?
Jeśli chodzi o cel drużynowy to awans do trzeciej ligi, niekoniecznie utrzymanie miejsca w pierwszym składzie. Ja to tak naprawdę trochę robię z mojej ideologii i że chciałbym, żeby klub poszedł do przodu.
Rozumiem z tego, że wcale nie byłoby to ujmą, jeśli trener w jakimś meczu zdecydowałby się posadzić Mateusza Lewandowskiego na ławce.
Jeśli ktoś będzie lepszy? Jasne, rozumiem. Nie, nie. To są młodzi ludzie. Ja też nie chcę zabierać komuś miejsca. Ja gdzieś swoją przygodę z piłką oddzieliłem grubą kreską i naprawdę nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać, chociaż wydaje mi się, że z tym, jak się teraz prezentuję fizycznie, spokojnie mógłbym sobie gdzieś pojechać na testy i sobie poradzić. Ale nie chcę po prostu tego robić, bo lubię swoją pracę i też mam świadomość, że któremuś z młodych chłopaków zabieram miejsce. Dlatego staram się im przekazywać tej wiedzy jak najwięcej, żeby oni mieli z tego jakieś plusy. Jeśli będzie chłopak, który będzie ode mnie młodszy, będzie z potencjałem na „jedynkę” i będzie grał, albo klub będzie mógł sprzedać za dobre pieniądze, to czemu nie? Ja mu na pewno będę podpowiadał i chciał pomóc.
A w kwestii prowadzenia Wisły Płock U-14, gdzie prym wiedzie między innymi jej kapitan, czyli Mateusz Leśniewski.
Nie widziałem nigdy takiego chłopaka. Staram się robić wszystko w zgodzie ze sobą, bo mi ten projekt akademii się podoba. Wydaje mi się, że jest spójny i bardzo ułatwia mi pracę, jako trenerowi. Moje zdanie o Mateuszu jest takie, że jeśli będzie miał zdrowie, to będzie grał w piłkę i będzie na bardzo wysokim poziomie. Może za parę lat gdzieś tam odkopiemy ten wywiad i będziemy się mogli uśmiechnąć. Drużynowy cel, to na pewno awans do Centralnej Ligi Juniorów. Jestem przekonany, że ci chłopcy spokojnie mogą to osiągnąć. Wiem, że przejście z ligi okręgowej do ligi wojewódzkiej tutaj w Płocku zawsze jest trudne, bo rywalizujemy tutaj w okręgu z dużo słabszymi drużynami, a potem zderzenie z Legią Warszawa, Escolą Varsovia, czy nawet Drukarzem Warszawa, Zniczem Pruszków bywa bolesne. Ale wiem też, że ci chłopcy przez to pół roku są już bogatsi o doświadczenie i porównując się do najlepszych drużyn w Polsce jak Legia, czy Escola, uważam, że mamy bardzo dobry zespół. Jeszcze troszeczkę popracujemy nad tym i możemy rywalizować z każdym w kraju.
Trochę dziś mówiliśmy o tych różnych powiedzonkach, więc powiedz mi na koniec — jak to jest, z perspektywy młodego trenera, z tymi wynikami w młodzieżowym futbolu? Od dawna mówi się, że wynik w piłce juniorskiej nie powinien być ważny.
Uważam przede wszystkim, że problemem jest świadomość trenerów.
Parcie na wynik może zabić w dziecku fantazję.
Tak, myślę, że tutaj jest największy problem. Dzieci i tak często liczą sobie bramki, wyniki. Same to robią, na tym polega sport, że jest rywalizacja. Gorzej, jeśli trener ustawia środki treningowe pod wynik. Wtedy zabija rozwój pojedynczych jednostek i rozwój całej drużyny. Wydaje mi się, że u młodzieży, chodzi o to, żeby zawodnicy mieli środowisko jak najbardziej zbliżone do swojego poziomu i mogli rywalizować. Jeśli jesteś za dobry na jakieś środowisko, to nie będziesz się rozwijał. Z kolei jeśli jesteś na jakieś za słaby, to ten rozwój też nie będzie taki, jaki być powinien. Myślę, że wszystko jest naszą rolą, żeby to środowisko stworzyć jak najlepsze, aby dać tym chłopakom się rozwijać. Wyniki przyjdą same. Po prostu. Mnie się wydaje, że prędzej czy później ten moment i tak przyjdzie. Zacznie się gra o punkty.
To też jest ciekawe. Podejście, według którego wynik jest zupełnie nieważny, może być zgubne. Taki chłopiec może mieć potem problem, gdy nagle będzie musiał się zmierzyć z konkretnymi oczekiwaniami trenera lub kolegów w meczach o jakąś stawkę.
Tak mi się wydaje. W idealnym świecie chciałbym, by to trenerzy nie patrzyli na wynik a rozwój, a dzieci niech ze sobą rywalizują. Niech grają o punkty, niech strzelają bramki, chcą wygrywać mecze, bo na tym polega ten sport. Trzeba chcieć strzelać bramki, trzeba chcieć wygrywać mecze.
I żeby tylko potem ofensywnych piłkarzy nie cofali do obrony…
No, na przykład!
Rozmawiał Arkadiusz Stelmach