Mateusz Szwoch: Utrzymać ten poziom
O narodzinach syna, wycieczce do Mielca, swoim – nie tylko boiskowym – pseudonimie, numerze na koszulce, przewodnictwie w klasyfikacji najlepszych asystentów ekstraklasy, aktualnej dyspozycji, ulubionej pozycji na boisku oraz oczywiście o naszym najbliższym przeciwniku Lechu Poznań porozmawialiśmy z Mateuszem Szwochem, kluczowym zawodnikiem w układance trenera Wisły Płock Radosława Sobolewskiego.
Czas Wisły: Co u ciebie?
Mateusz Szwoch: - U mnie bardzo dobrze. Niedawno urodził mi się syn, więc teraz w domu jest sporo roboty, ale jestem szczęśliwy i to daje mi takiego dodatkowego kopa. Na pytanie co u mnie na pewno odpowiadam: super.
A wysypiasz się, czy to jeszcze nie ten etap, kiedy syn daje się we znaki?
- Czasami ostro daje się we znaki, ale mamy jakiś tam podział obowiązków i czasem ja wstanę, czasem moja dziewczyna, więc nie jest, to może jakiś sen wymarzony, ale jest ok.
Jak daliście na imię synowi?
- Alex.
Zgodna decyzja rodziców?
- Raczej byliśmy zgodni, ale na początku, jeszcze jak dziewczyna zaszła w ciążę, to mieliśmy inny pomysł. Potem przyszedł ten Alex i tak zostało.
Powiedz mi, gdzie ostatnio byłeś na wycieczce?
- Gdzie ja byłem na wycieczce…
Mogę ci podpowiedzieć, że chyba w Mielcu.
- (śmiech) No tak, niestety nie udało się nam rozegrać tam meczu.
Jak to wpływa na piłkarza? Długa podróż, a zwłaszcza powrót, który trwał prawie 8 godzin, brak możliwości trenowania przez dwa dni, nierozegrany mecz, koncentracja w sobotę przez cały dzień i noc, a potem nagle okazuje się, że nie gracie. Jest to odczuwalne, czy już na przykład teraz (w środę 10 lutego – przyp. red.), jest to już wymazane z pamięci?
- Dzisiaj już jest spokój, ale wiadomo… Jak się przygotowujesz do meczu, to musisz mieć odpowiednie nastawienie, musisz się mentalnie na to wszystko przygotować. Niestety ten mecz został przełożony i to wszystko poszło na marne…
Ty widziałeś boisko? Twoim zdaniem dało się grać?
- Nie. My, zawodnicy, w ogóle nie widzieliśmy tego boiska, tylko trenerzy.
Skąd masz ksywę „Bania”?
- Jeszcze z czasów gimnazjum. Jakiś kolega podłapał, że mam większą głowę – po prostu byłem jeszcze szczuplejszy niż teraz, a moja głowa była podobnych rozmiarów co teraz. Byłem wtedy chyba w czapce i podobno komicznie to wyglądało, więc rzucił taką ksywę. A wiadomo – czasem to się przyjmie i tutaj się przyjęło. W Arce bardzo dużo osób tak do mnie mówiło, tutaj na początku trochę mniej. Ta ksywa trochę ode mnie odchodzi, bo już stary chłop się robię i inaczej niektórzy się do mnie zwracają, ale nie mam z tym problemu.
Zaczynałeś swoją seniorską karierę z numerem 14 na koszulce, potem od tego odszedłeś – była 10, 20, 9, a teraz powrót tej 14. Dlaczego odszedłeś od tego numeru i dlaczego wróciłeś?
- Dlaczego odszedłem? No nie zawsze się ma taki wybór, że akurat 14 jest wolna w każdym klubie, więc na początku był to zupełny przypadek. W Arce były chyba dwa numery wolne dla juniorów, którzy wchodzą do zespołu, a akurat dostałem 14. I tak się fajnie złożyło, bo w juniorskich klubach też grałem z 14. Potem jak przechodziłem do Legii, to też dostałem 14, ale gdy już wróciłem z wypożyczenia, tej 14 nie było dostępnej i tak to się wszystko zmieniało. Tutaj przyszedłem – 14 nie było wolnej, to wziąłem 9, a na początku tego sezonu 14 się zwolniła, więc stwierdziłem, że fajnie właśnie będzie wrócić do korzeni.
Czyli to zupełny przypadek? Za twoimi numerami nie wiążą się żadne historie?
- Nie, raczej nie. 14 to po prostu numer. Podoba mi się, ale żebym jakoś musiał za wszelką cenę z nim grać, to tak nie jest.
Trwa jeden z lepszych sezonów w twojej karierze zawodowej. Natomiast tych pełnych meczów rozegrałeś raptem trzy, z czego jeden w Pucharze Polski. Z czego to wynika, że często jesteś zmieniany? Tobie już brakuje sił, czy to po prostu decyzja sztabu szkoleniowego?
- Jest to decyzja wyłącznie trenera, więc to jego trzeba o to pytać. Ale myślę też, że przepis o pięciu zmianach powoduje, że od ofensywnych zawodników wymaga się większej intensywności w graniu. Trener też uczula nas na to, że mamy dawać z siebie maksa, bo są chłopacy do zmiany i często te ofensywne pozycje się wymienią.
W Lubinie wystąpiłeś jako boczny pomocnik, pewnie gdyby odbył się mecz ze Stalą, też byłoby skrzydło, z częstymi zejściami do środka. Tobie to odpowiada?
- Tak, bardzo dobrze się w tej roli czuję. Nie jestem takim typowym skrzydłowym, który zrobi dwadzieścia sprintów i będzie biegał wzdłuż linii, bo nie mam do tego predyspozycji. Piłka nożna się tak zmienia, że zawodnicy mojego pokroju, którzy bardziej wolą operować w środku pola, też mogą zaczynać mecz na skrzydle.
Jesteś najlepszym asystentem w ekstraklasie. To jest dla ciebie podwójna motywacja, czy dopiero na koniec sezonu będziesz o tym myślał, że „o, udało mi się zrobić to i to”?
- Może nie nakręca tak, że się budzę i o tym myślę i daje mi to motywację do treningu, ale jestem z tego zadowolony i chciałbym, żeby tak zostało do końca sezonu. Musiałbym dorzucić jeszcze parę asyst, ale jestem na to gotowy i myślę, że przy naszej aktualnej formie i takim bardziej ofensywnym nastawieniu do meczu, jest to bardzo możliwe i to by była dla mnie fajna nagroda.
Twoim zdaniem skąd wzięła się poprawa w grze Wisły Płock? Cały czas obecny z tyłu głowy COVID-19 zaprzątał wam przygotowania do kolejnych meczów?
- Może nie, że zaprzątał, ale to też odbiło się nie tyle na naszej mentalności, ile na naszym zdrowiu, bo sami widzieliśmy w statystykach, że jednak trochę mniej biegaliśmy. Może nie każdy odczuwał to wyraźnie, bo ja na przykład nie czułem się jakoś bardzo osłabiony, ale po moich parametrach motorycznych było widać, że coś tam się działo w organizmie. Myślę, że to była jakaś tam przyczyna. A dlaczego teraz jest lepiej? Mieliśmy troszkę więcej szczęścia i wiadomo – nie każdy mecz, który przegrywaliśmy lub remisowaliśmy, był słaby, bo kilka mogliśmy jeszcze wygrać. Mogło to pójść w dwie strony, ale nie ma co się teraz zastanawiać, czemu teraz jest okej, tylko utrzymać ten poziom i dokładać do tego jeszcze więcej pracy.
Lech rozczarowuje i nie gra na miarę swojego potencjału. Widzicie szansę na zwycięstwo?
- Też uważam, że Lech całym potencjałem, z całą swoją otoczką powinien się bić o mistrza Polski. Ale dlatego piłka jest taka piękna i dlatego tyle osób chce ją oglądać, bo ciężko cokolwiek przewidzieć i tak naprawdę to, że zespół jest dobry na papierze, to o niczym nie świadczy. I też w tym upatrujemy swoją szansę, bo ktoś spojrzy: Wisła Płock – Lech Poznań, wiadomo, Lech wygra, ale my tak na pewno nie uważamy i wyjdziemy na boisko, żeby zgarnąć trzy punkty.
W pierwszym meczu z Lechem w tym sezonie graliście systemem z trójką środkowych obrońców. Teraz wygląda na to, że zagracie czwórką defensorów (dwójką środkowych). Dla ciebie jako środkowego pomocnika lub bocznego pomocnika taka zmiana systemu to znacząca różnica, czy raczej „kosmetyka”?
- Może nie jest to kosmetyka, bo jest kilka zmian w tych systemach co do mojej osoby, ale każdy system ma swoje wady i zalety. Jeżeli potrafilibyśmy wykorzystać wszystkie zalety 1-3-5-2, którym na początku graliśmy, to też byłoby fajnie, bo z analizy trenera i tego, jak mieliśmy się poruszać, jak rozgrywać akcje, to jakbyśmy wszystko robili dobrze, to na pewno ten system zdałby egzamin. Ale jakoś nam to nie do końca wychodziło w niektórych meczach i teraz wróciliśmy do tego ustawienia, które jest nam bardzo dobrze znane i myślę, że na tę chwilę pewnie przy nim pozostaniemy.
To czego ci życzyć? Zdrowia i przespanych nocy?
- Zdrowia i przespanych nocy (śmiech).
FOT. GRZEGORZ RADTKE / 400mm.pl