Logotyp Wisła Płocka S.A.
Oficjalna strona internetowa
WISŁY PŁOCK S.A.


Nieznany urok sparingów

 

W piłce nie można być pewnym niczego. No prawie niczego. Z dużą pewnością można założyć, że przed każdą, jesienną czy wiosenną, rundą rozgrywek Wisła zagra sparingowy mecz z Arką Gdynia. Tak dzieje się regularnie od kilku lat, tak stanie się niebawem – 3 lutego. Zanim jednak rozegramy standardowe, towarzyskie spotkanie z gdynianami, czeka nas kilka innych gier kontrolnych. Najbliższa w czwartek z Gryfem Wejherowo, kolejne w trakcie zgrupowania na Cyprze. Dzisiaj odkurzymy kilka ciekawych, naszym zdaniem, sparingów z przeszłości. 

W rozgrywkach 1996/1997 mogliśmy podziwiać autentyczne popisy Nafciarzy. Krocząca od zwycięstwa do zwycięstwa płocka ekipa pewnie zmierzała do ekstraklasy. Podopieczni Leszka Harabasza, szczególnie jesienią, regularnie strzelali kolejnym rywalom po kilka bramek i na półmetku sezonu ze sporą przewagą prowadzili w stawce drugoligowców (dzisiaj ta liga dumnie nazywana jest pierwszą). Wystarczy powiedzieć, że sam Wojtek Małocha jesienią zdobył 19 goli w 17 meczach. 

Wobec takiej postawy nikogo nie zdziwiło, że na zimowego sparingpartnera naszą Petrochemię wybrała sobie warszawska Legia, która zjechała do Płocka w środku zimy. Skutecznych metod odśnieżania murawy wówczas nie znaliśmy, więc mecz odbył się w arktycznych warunkach. Dobrze, że chociaż piłka była czerwona. Wynik nie ma większego znaczenia, ale mecz mimo wszystko warto podkreślić, że zakończył się naszym zwycięstwem 2:1. Głównie dzięki sędziemu Tomaszowi Czachorowskiemu, który po jednej z akcji stołecznych "nie zauważył",  że piłka o jakiś metr przekroczyła linię naszej bramki i nakazał grać dalej. Arbitrowi wyraźnie przeszkodził zima, stwierdził chyba, że "piłka ślizgała się na linii".

Mniej więcej rok później ekipa Bogusława Kaczmarka udała się w niedaleką podróż do Łodzi na starcie z pretendującym do mistrzostwa kraju ŁKS-em. Znowu remis, ale niestety brzemienny w skutkach. Gra i wynik tak zbudowały wiarę w umiejętności naszego zespołu, że gdy po kilku przegranych w lidze znaleźliśmy się w strefie spadkowej. Zdumiony Bobo przyznał, że nie rozumie przyczyn, skoro w sparingach było tak dobrze. Wypowiedź Kaczmarka dosadnie skomentował niezawodny Jan Tomaszewski, stwierdzając, że między sparingiem a meczem ligowym jest taka różnica jak między krzesłem, a krzesłem elektrycznym. Trafna ocena, nie da się ukryć. 

Klan Kaczmarków trwale zapisał się w historii Wisły. Wprawdzie Bogusław sukcesu, delikatnie mówiąc, w Płocku nie odniósł, ale jego syn Marcin z nawiązką powetował niepowodzenia rodziciela. Panowie spotkali się nawet w roli szkoleniowców na boisku. Tata, jako opiekun ekstraklasowej Lechii Gdańsk, syn jako szef drugoligowej Wisły. Po kolejnym remisie z ewidentną przewagą naszej Wisły, młodszy z Kaczmarków wyraźnie zadowolony z przebiegu gry i rezultatu powiedział: "… jeśli drużyny dzielą dwie klasy rozgrywkowe, musi to być widoczne na boisku". Starszy meczu nie skomentował. Z powodu ostrego przeziębienia, oczywiście. 

Podniosły charakter miał towarzyski mecz z najlepszą litewską ekipą - Żalgirisem Wilno rozegrany u progu sezonu 2002/2003. Można nawet nazwać go sparingiem z wyższej półki, chociażby z uwagi na sprzedaż biletów, z których dochód w całości trafił na rzecz Stowarzyszenia Silni Razem, kierowanego przez nieodżałowaną Marzenę Kalaszczyńską. Kibice dopisali i na konto organizacji charytatywnej wpłynęła naprawdę duża kasa. Bilety na to wyjątkowe spotkanie kupowali także piłkarze i klubowi działacze, nikt nie był zwolniony ze wsparcia Stowarzyszenia. Zawodnicy dostroili się do uroczystego charakteru sparingu i zdobyli łącznie osiem goli, z czego pięć Nafciarze. Szkoda, że jednym z bohaterów wspaniałej imprezy chciał zostać sędzia Marek Mikołajewski, który przyznał Wiśle aż trzy rzuty karne, wszystkie zresztą wykorzystane. Litwini mieli lekko skwaszone miny, czemu trudno się dziwić biorąc pod uwagę towarzyski, ale i szczytny cel piłkarskiego pojedynku. Arbiter z Płocka ponownie wykazał się sporą dawką lojalności wobec klubu ze swojego miasta. Niepożądanej. 

Listę godnych wspomnienia sparingów zamyka rozegrany 26 maja 2001 roku mecz ówczesnego Orlenu z reprezentacją Polski. Rozpaczliwie walczący o utrzymanie w ekstraklasie Nafciarze z kadrą Jerzego Engela zmierzyli się na własnym stadionie. Oczywiście był to raczej element przygotowań walczącej o finały Mistrzostw Świata kadry niż Orlenu, ale propozycję PZPN przyjęliśmy z satysfakcję, zawsze to przecież honor dla klubu zmierzyć się z drużyną narodową. Wprawdzie ulegliśmy kadrowiczom 1:4, ale zaprezentowaliśmy się w tym spotkaniu co najmniej przyzwoicie, co przyznał także sam selekcjoner. Jedynego gola dla płocczan zdobył Maciek Terlecki, obecnie komentator telewizyjny.

Oczywiście meczów kontrolnych z dodatkowym smaczkiem było znacznie więcej, przypomnieliśmy kilka zawierających akcent humorystyczny. Warto jeszcze przytoczyć dwie teorie dotyczące sparingów. Jedna z nich, wyznawana na przykład przez naszego obecnego trenera Jerzego Brzęczka mówi, że należy starać się wygrać każdy mecz, również kontrolny, by systematycznie budować w piłkarzach mentalność zwycięzców. Druga, nieco naciągana, zakłada, że zbyt dobra gra w meczach towarzyskich zaciemnia rzeczywisty obraz umiejętności drużyny i rozleniwia zamiast motywować do ciężkiej pracy. W myśl tej teorii należy pewnie przegrywać większość albo wszystkie sparingi by wytwarzać w zawodnikach głód wygranej. Oczywiście doskonale wiemy, która z przytoczonych filozofii jest lepsza. Ta, która prowadzi do sukcesu!

 

 

Fot. Włodzimierz Sierakowski / 400mm.pl. Zdjęcie pochodzi z rozegranego 17 marca 1999 roku sparingu Petrochemii Płock z reprezentacją Polski do lat 21 (0-1).





ZOBACZ TAKŻE:


Właściciel

Sponsor strategiczny

Sponsorzy główni