Od Sokoła do Śląska. Początki wiosny w Płocku
Początkowi każdej rundy rozgrywek ligowych towarzyszy niepewność. I spore emocje, niezależnie od miejsca ukochanej drużyny w ligowej hierarchii. Poziom kibicowskiej adrenaliny rośnie w miarę zbliżania się do inauguracji rozgrywek, a zenitu sięga bezpośrednio przed pierwszym gwizdkiem sędziego. I nieważne czy aktualnie jesteśmy na prowadzeniu w tabeli, zajmujemy ostatnią pozycję, czy, dajmy na to, dziewiątą!
Oczywiście w obliczu ogromnej ilości informacji przekazywanych fanom za pośrednictwem różnego rodzaju środków masowego przekazu, poziom zainteresowania futbolem jest wysoki przez cały rok, ale nie da się ukryć, że dla polskiego kibica zbliża się punkt kulminacyjny, który w Płocku osiągniemy w piątek o 18:00. Podobnie było we wszystkich poprzednich sezonach gdy występowaliśmy na najwyższym szczeblu i właśnie mecze, które w naszym mieście otwierały piłkarską wiosnę pragniemy dzisiaj przypomnieć.
Swój pierwszy mecz w gronie najlepszych Petrochemia rozegrała w Pniewach. Co oczywiście oznaczało, że rundę rewanżową rozpoczniemy przy Ł34 meczem z Sokołem. Historyczny moment miał miejsce 4 marca 1995 roku. Sam mecz do historii futbolu raczej nie przeszedł, a wynik bezbramkowy mimo sporej przewagi Nafciarzy w konsekwencji przyczynił się do naszego spadku z ówczesnej pierwszej ligi.
Trzy lata później – 14 marca 1998 roku udało nam się w pierwszym domowym, wiosennym spotkaniu zdobyć gola. I to w pierwszej akcji meczu z Ruchem Chorzów. Trafienie Arkadiusza Gosika punktów jednak nie dało, bowiem później gole strzelili Mariusz Śrutwa dwukrotnie oraz Piotr Włodarczyk, co oznaczało, że z wygranej cieszyli się chorzowianie.
Sporo emocji, chociaż rozgrywany był w trudnych warunkach, przyniósł pojedynek z Wisłą Kraków z 12 marca 2000 roku. Kilka miesięcy wcześniej do naszej ekipy dołączył Kamil Szarnecki z trzecioligowych Wigier Suwałki. Wielkiej kariery nie zrobił, ale do siatki imienniczki spod Wawelu w rzeczonym meczu trafił. Szkoda, że dało to tylko remis, bowiem wcześniej prowadzenie dał Krakusom Tomasz Frankowski. Porównując siłę ówczesnych rywali i tak należało cieszyć się z podziału punktów.
Rok później odnieśliśmy wreszcie zwycięstwo w inaugurującym rundę rewanżową meczu przed własną publicznością. I to z nie byle kim. Prowadzeni przez Dariusza Wdowczyka płocczanie ograli Widzew Łódź aż 4:1. Dwie ostatnie bramki dla Nafciarzy padły gdy bramki łodzian bronił defensor Maciej Stolarczyk, po tym gdy czerwoną kartkę dostał Adam Piekutowski, a limit zmian goście wykorzystali. Co ciekawe, tydzień wcześniej wygraliśmy w Grodzisku Wielkopolskim i wydawało się, że nierealna po fatalnej jesieni misja pozostania w lidze, może się powieść. Wydawało się…
Świadkami nudnego meczu byliśmy 15 marca 2003 roku. Zarówno Wisła, jak i Polonia Warszawa jawnie za cel postawiły sobie przysłowiowe „zero z tyłu”. Sztuka udała się tylko gościom, a jedyną bramkę dla nich zdobył Rafał Szwed w końcówce spotkania.
„Na zero z tyłu” zagraliśmy za to rok później. Niestety także na „zero z przodu” i będący wtedy beniaminkiem Górnik Łęczna z zadowoleniem wracał na Lubelszczyznę z jednym oczkiem. Wisła miała przewagę, ale marnowała okazje do zdobycia goli, w czym przodował Radosław Matusiak. Barwy gości w tym spotkaniu reprezentował między innymi nasz wychowanek, a dzisiaj kierownik drużyny Piotr Soczewka.
Zabawnie wyglądał start ligowej wiosny w 2005 roku. Dość powiedzieć, że 14. kolejkę rozegraliśmy... miesiąc po 15. Ale, dzięki temu zarówno cały rok, jak i domowe mecze zaczęliśmy od zwycięstwa. Ofiarą padł Lech Poznań, a gole dla Wisełki zdobyli wielokrotni reprezentanci Polski Dariusz Gęsior i Marcin Wasilewski. Honorowe trafienie Kolejorza było autorstwa Macieja Scherfchena.
Jeszcze więcej zamieszania towarzyszyło rozpoczęciu piłkarskiego roku 2006. Tak naprawdę z powodu ostrej zimy, w terminie rozgrywano tylko mecze na podgrzewanych murawach, co nie było jeszcze ligowym standardem. Ostatecznie Wisła w roli gospodarza na boisku pojawiła się dopiero 25 marca. Wyjątkowo późno, ale przynajmniej w roli zwycięzcy. Pokonaliśmy kielecką Koronę 1:0, dzięki skutecznej jedenastce Irka Jelenia.
Rok później atmosferycznych zawirowań już nie było i 2 marca podjęliśmy poznańskiego Lecha. Goście błyskawicznie objęli prowadzenie, ale w drugiej części wyrównał Czech Tomas Dośek. Więcej goli nie obejrzeliśmy, co być może, oznaczało, że na dziewięć lat wylecieliśmy z ekstraklasy.
Powróciliśmy do niej w 2016 roku, efektownie ogrywając bydgoskiego Zawiszę w decydującej grze. Natomiast inauguracja wiosny przy Łukasiewicza miała miejsce 12 lutego 2017. Ładna wiosna, swoją drogą. Mimo przenikliwego zimna zawodnicy Śląska Wrocław i Wisły stworzyli naprawdę fajne widowisko, które okrasili ładnymi bramkami. Róberta Picha dla gości i José Kanté dla naszych.
Po raz drugi rozpoczniemy drugą fazę sezonu już w lutym. I, prawdopodobnie, należy spodziewać się niesprzyjających „okoliczności przyrody”, bo przecież „taki mamy klimat”. Ważne żeby gorąco było na boisku, a powtórka osiągnięcia José sprzed roku byłaby mile widziana. I komplet punktów, rzecz jasna.
Fot. Jacek Ufnal / 400mm.pl