Logotyp Wisła Płocka S.A.
Oficjalna strona internetowa
WISŁY PŁOCK S.A.


Sekulski: Biorę życie takie, jakie jest

 

Z napastnikiem Nafciarzy porozmawialiśmy o jego piłkarskich wojażach, geście wykonywanym po strzelonych bramkach, początkach jego piłkarskiej drogi i o swoim byłym klubie a przy okazji najbliższym przeciwniku Wisły - Jagiellonii Białystok.

 

Życie piłkarza to nieustanne podróże, zmiany miejsca zamieszkania. W twoim życiu też tych zmian było kilka. Byłeś tym trochę już zmęczony? Twój powrót do Płocka, w rodzinne strony był wyczekiwany?

- Tych podróży, walizek, przeprowadzek było u mnie dość sporo i na pewno byłem tym po ludzku zmęczony, miałem tego dość. Ale taka jest nasza profesja. To jest wkalkulowane i trzeba się z tym liczyć. Choć oczywiście przy dwójce dzieci życie rodzinne jest wtedy naprawdę szalone. Były okresy, że co pół roku miałem wypożyczenie, powrót i od razu znowu wypożyczenie z Jagiellonii, więc cieszę się, że mam ten szalony etap za sobą. Mam nadzieję, że zakotwiczę tutaj w swoim klubie, w swoim mieście na dłużej i to życie się unormuje.

 

Twój klub, twoje miasto, więc jest to też dla ciebie taka motywacja, żeby prezentować się jak najlepiej, dbać o formę i nie musieć już zmieniać miejsca zamieszkania?

- W stu procentach zgadzam się z tobą, nic więcej nie trzeba dodawać. Jestem bardzo szczęśliwy, że przyszedłem do Wisły. Nic tylko zasuwać na murawie i pokazywać się z jak najlepszej strony, żeby pokazać się tutaj przed własną publicznością w ekstraklasie. Że jestem wartością dodaną w tej drużynie.

 

Z tych wojaży, o których mówiliśmy, najciekawszy wyjazd to Rosja - Chabarowsk. Jakbyśmy chcieli to pokazać na mapie, to musielibyśmy przewinąć tę mapę mocno na wschód.

- Rzeczywiście, to była szalona decyzja. Już kilkukrotnie podkreślałem, że miałem bardzo mało czasu do namysłu. Koniec okienka transferowego w Rosji był bodajże 23 lub 24 lutego, a ja dzień wcześniej wieczorem dopiero dostałem oficjalną ofertę, więc miałem kilka godzin do namysłu i zdecydowałem się na tę szaloną podróż.

 

Gdybyś miał więcej czasu do namysłu, to byś podjął taką samą decyzję?

- Nie wiem! Było mało czasu. Telefon do rodziców, do przyjaciela. Wieczór i noc nieprzespane na zastanowienie się, bo mieliśmy z żoną małe dziecko. Rano była pozytywna odpowiedź, że lecę i dogrywanie wszystkich szczegółów. Biorę życie takie, jakie jest. Niczego nie żałuję. Fajny okres, dużo fajnych wspomnień i przeżyć. Język został po rocznym pobycie w Rosji, tak że szukam pozytywów.

 

Tak w skrócie, co było najtrudniejsze tam, na wyjeździe?

- Myślę, że jak większość chłopaków, którzy wyjeżdżają po raz pierwszy - taka niepewność, obawa, jadąc w nieznane. Rosyjski nigdy nie był moim językiem, nie spotkałem się z nim w szkole. Bezpośrednio na miejscu ten strach okazał się niewielki. Bardzo mili ludzie, miło mnie przyjęli. Bardzo pomocni, więc szybko starałem się zaadoptować do tych panujących warunków i jak najszybciej nauczyć się języka. Jesteśmy Słowianami, więc było mi dużo, dużo łatwiej.

 

Wykonujesz po bramkach gest całowania ramienia. Co on oznacza?

- Jesteś pierwszą osobą, która o to zapytała, a robię to od dawna. Najpierw od narodzin syna i postanowienia. Będąc młodym chłopakiem, postanowiłem, że jak będę miał jedno, dwoje, czy troje dzieci, wytatuuję sobie imiona i to będą moje tatuaże. Mam wytatuowanego synka — imię i datę urodzenia. Teraz, po narodzinach córki, są dwie ręce do pocałunku. Taka moja prywata. Sprawy dla mnie bardzo miłe, oby jak najwięcej tych miłych chwil, pocałunków w te napisy.

 

Jaką dałbyś radę Łukaszowi Sekulskiemu, temu sprzed ośmiu czy dziesięciu lat, wchodzącemu do piłki zawodowej?

- Przede wszystkim myślę, że od młodych lat patrzenie, co mogę „ja” w sobie zawsze poprawić, a nie patrzeć na to, co się dzieje dookoła i na jakieś różne decyzje, sytuacje. Przede wszystkim dużo, dużo więcej pracy nad sobą od początku. Jak największa świadomość nad własnym ciałem i organizmem. Taka pierwsza myśl przychodzi mi z tego powodu, że u mnie było sporo zawirowań, wahań jeśli chodzi o samo zdrowie. Połowa kontuzji prawdopodobnie nie musiała się przydarzyć, jeśli byłoby więcej pracy nad profilaktyką, powielaniem pewnych spraw, żeby potem nie było urazów. Tu myślę, że miałem największe pole do popisu...

 

(Sekulskiemu zaczyna dzwonić telefon, po czym pokazuje ekran z przychodzącym połączeniem). Może powiemy, kto dzwoni do ciebie?

- Krzysiu Janus.

 

Krzysztof Janus, czyli stara gwardia Wisły Płock cały czas w kontakcie, tak?

- Tak, tak. Naprawdę mieliśmy tutaj fajną drużynę. Bardzo miło wspominam ten okres. Teraz wracam do Wisły i mam nadzieję, że znowu stworzymy tutaj z chłopakami super paczkę poza boiskiem. To się musi tylko przenieść na dobre wyniki, grę i rezultaty.

 

Z kim jeszcze z tamtej drużyny utrzymujesz kontakt?

- Staram się z większością zawodników utrzymywać kontakt i jeśli nie telefonicznie tak na co dzień, to raz na jakiś czas, czy chociaż na portalu społecznościowym wysłać jakąś wiadomość tekstową. Dwa, trzy zdania nie kosztują, a warto sobie złożyć życzenia, czy wykonać na Święta jakiś krótki telefon. Bardzo fajni ludzie, więc warto z takimi utrzymywać kontakt.

 

Miałeś chwile zwątpienia w wieku juniorskim, młodzieżowym? Dopiero w wieku juniora starszego nabrałeś silnej pozycji w zespole. Wcześniej byłeś zawodnikiem wchodzącym z ławki, niezabieranym na mecze.

- Aż tak głęboko nie wiem, czy sięgnę pamięcią. Takie chwilowe zwątpienia może gdzieś występowały, aczkolwiek nie przypominam sobie jakiegoś większego załamania tego typu, żebym powiedział, będąc trzynastolatkiem, do mamy: „Słuchaj, ja już nie chcę chodzić na treningi”. Nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło, wręcz odwrotnie.

 

Miałeś wybór. Chodziłeś na treningi pływania.

- Tak. Chodziłem do szkoły sportowej w Płocku, choć to bardziej była jedna „klasa” w Szkole Podstawowej numer 6. I to była klasa o profilu „pływanie”, więc mama po prostu za każdym razem próbowała mi dopomóc, żebym ja się przy tym sporcie znalazł, bo energia mnie rozpierała. Moi koledzy i koleżanki osiągali bardzo dobre wyniki w pływaniu, a ja jakoś tak za wszelką cenę do tej piłki... Było sporo niepowodzeń, bo dla młodego chłopca ciągle trenować i nie jechać na mecz w tej kadrze „osiemnastki” było smutne. Aczkolwiek ja jeszcze więcej wtedy starałem się ćwiczyć, przychodzić na każdy trening lub dodatkowe zajęcia. Jak czas pokazał, opłacało się, bo nie zwątpiłem. Z takich pamiętnych chwil, to jeszcze w mojej głowie utkwił mi ten przełomowy moment zakończenia kontraktu w Wiśle i wyjazdu do Stalowej Woli. Nie ma co ukrywać, jestem napastnikiem, wtedy rozegrałem dwadzieścia spotkań w różnym wymiarze czasowym w Płocku w pierwszej lidze. I nie strzeliłem bramki. Nie miałem nigdy jakichś wielkich znajomości, pomocy menedżerów. Myślałem, że ktoś się może odezwie i będzie łatwiej o tę propozycję. O odbudowę. Tak naprawdę było bardzo ciężko i to był taki moment zwątpienia, że jeśli w Stali mi nie pójdzie… Mówię do żony w ciąży, że: „Jak nie wyjdzie, to trzeba będzie coś pomyśleć w inną stronę”. Oczywiście nie rezygnując z piłki, ale starając się patrzeć w inne dziedziny życia, żeby kiedyś nie zostać na lodzie. Na szczęście tak się potoczyło, jak się potoczyło, że to był szalony sezon dla mnie. Sporo bramek strzeliłem w Stalowej Woli w tej drugiej lidze. To była taka przepustka do ekstraklasy i bardzo się z tego powodu cieszę.

 

Tych bramek było trzydzieści i jeszcze niestrzelony rzut karny.

- Tak jest. To był naprawdę szalony czas. Trzydzieści bramek w drugiej lidze. Można było dołożyć kilka więcej, ale nie ma co już do tego etapu w życiu wracać.

 

Jagiellonia Białystok to twój były klub. Jest po wielu zmianach, także trenerskiej, ale też wielu zawodników przyszło, odeszło. Jak ten zespół widzisz w tym sezonie?

- Jest sporo zmian. Myślę, że tam jest sporo zawodników o bardzo dużej jakości i dużym doświadczeniu. Trenera bardzo dobrze znam, bo miałem okazję z nim pracować w Jagiellonii i ŁKS-ie. Poza naszym meczem będę im życzył wszystkiego najlepszego i niech się pną w górę tabeli, ale na boisku nie ma oczywiście żadnych sentymentów. Ciężko mi stwierdzić. Myślę, że jest dużo tam chłopaków „głodnych”, którzy chcą w tym roku o coś powalczyć. Są chyba po gorszym dla siebie sezonie, bo kilka lat byli wyżej, teraz mieli sezon troszeczkę, jak na ten klub w tym momencie, o słabszym wyniku. Będą więc chcieli się znowu miło pokazać przed końcem sezonu, żeby kibice wrócili na stadion do nich. Myślę, że będą mocno walczyć o górne lokaty. Ale nie moja w tym głowa. Ja się martwię o swoją drużynę, żeby wszystko było w niej jak najlepiej.

 

Powiedziałeś o „głodzie” w zespole. To nieodzowne, by zbudować dobry wynik?

- Myślę, że tak. Trzeba być głodnym jakiegoś sobie założonego celu. Dla jednego cel to wygrać rywalizację, dla drugiego zdobyć medal, dla trzeciego zachować ileś razy czyste konto. Trzeba sobie stawiać jakieś nowe cele i myślę, że my jako drużyna też musimy być głodni i chcieć być jak najwyżej w ligowej tabeli.

 

 

 

Tekst: Rafał Wyrzykowski / FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl





ZOBACZ TAKŻE:


Właściciel

Sponsor strategiczny

Sponsorzy główni