Logotyp Wisła Płocka S.A.
Oficjalna strona internetowa
WISŁY PŁOCK S.A.


Przełamać barierę

 

8 punktów – dokładnie tyle w sezonach 2016/2017 i 2017/2018 zdobyli piłkarze Wisły Płock w rundach finałowych. Zdobyli w dość znacznie różniących się od siebie okolicznościach. Najpierw wystarczyło to do pozostania w gronie najlepszych, a później zabrakło jednego zwycięstwa, aby awansować do europejskich pucharów. Jak będzie teraz?

W dwóch poprzednich latach grę w rundzie finałowej LOTTO Ekstraklasy rozpoczynaliśmy na Stadionie im. Kazimierza Górskiego, gdzie na starcie zmagań w decydującej fazie rozgrywek remisowaliśmy z Ruchem Chorzów (1:1) i Wisłą Kraków (2:2). Teraz na starcie znów mierzyliśmy się z Białą Gwiazdą, jednak miało to miejsce w stolicy Małopolski.

W pierwszym ze wspominanych starć to my przez dłuższy czas byliśmy stroną przeważającą i w 50. minucie udokumentowaliśmy przewagę bramką. Rzut karny wywalczony przez Kamila Sylwestrzaka (ręką piłkę w polu karnym zagrał Martin Konczkowski) na gola otwierającego wynik zamienił José Kanté. Goście na kwadrans przed końcem zdołali jednak wyrównać, po tym jak świetnym uderzeniem z dystansu popisał się Jakub Arak, który pokonał debiutującego w ekstraklasie Mateusza Kryczkę. Dwie minuty później ponownie mogliśmy wyjść na prowadzenie, po tym jak Konczkowski sprokurował kolejną jedenastkę, tym razem po zagraniu Arkadiusza Recy. Z 11. metra pomylił się jednak Giorgi Merebashvili i ku sporemu rozczarowaniu zadowolić musieliśmy się zaledwie jednym punktem.

Szybko trzeba było jednak wziąć się w garść, bo tydzień później wizytowaliśmy w Lublinie, gdzie swoje domowe mecze rozgrywał Górnik Łęczna. Nasze pierwsze wiosenne spotkanie (wygrane 3:2, po odrobieniu dwubramkowej straty) pokazało, że czeka nas trudne zadanie. Pomimo tego ponownie bardzo szybko daliśmy się zaskoczyć, tym razem Piotrowi Grzelczakowi, lecz reakcja na boiskowe wydarzenia była dużo szybsza i dziesięć minut później prowadziliśmy już 2:1! Z rzutu karnego pewnie wyrównał Piotr Wlazło, a rezultat podwyższył José Kanté, który po świetnym podaniu od Giorgiego Merebashviliego wykończył sytuację sam na sam. Po przerwie przewagę podwyższył Arkadiusz Reca, ale w końcówce było trochę strachu, po tym jak kontaktową bramkę zdobył Vojo Ubiparip. Na szczęście na tym się skończyło i utrzymanie było coraz bliżej.

 

 

Kolejna potyczka z Cracovią nie była już tak emocjonującym widowiskiem, ale ponownie mogła podobać się gra Wlazły. Pomocnik tak jak w meczu przeciwko Górnikowi Łęczna bez problemów wykorzystał rzut karny, odgwizdany za faul na nim Grzegorza Sandomierskiego. Z prowadzenia objętego w 31. minucie nie cieszyliśmy się jednak zbyt długo, bowiem w 38. minucie błąd Mateusza Kryczki z zimną krwią wykorzystał Sebastian Steblecki i szybko zrobiło się 1:1, które utrzymało się do ostatniego gwizdka. Choć to Nafciarze byli nieco bliżej zwycięstwa z punktu w tym przypadku wypadało się cieszyć.

Raptem trzy dni później wizytowaliśmy Trójmieście, gdzie przyszło nam zmierzyć się z Arką Gdynia. Od pierwszych minut pojedynku z ekipą… Leszka Ojrzyńskiego dyktowaliśmy warunki i już w 16. minucie na 1:0 trafił Arkadiusz Reca. Tylko nieskuteczność naszych zawodników oraz świetna postawa Pāvelas Šteinborsa w bramce uchroniła gospodarzy od wyższej porażki. Skromne 1:0 w 34. kolejce wystarczyło do tego, aby 16 maja 2017 zapewnić sobie pozostanie w elicie na kolejne rozgrywki!

 

 

Trzy ostatnie spotkania, w których mierzyliśmy się z Zagłębiem Lubin (1:2), Piastem Gliwice (0:4) oraz Śląskiem Wrocław (0:3), przegraliśmy, na co wpływ niewątpliwie miały także trudy sezonu oraz nieprzewidziane absencje. W związku z tym zjechaliśmy też z 9. na 12. pozycję, ale cel został przecież zrealizowany odpowiednio wcześniej.

W ubiegłym roku rywalizację po podziale ligi na dwie grupy zaczynaliśmy w zdecydowanie lepszych nastrojach. Dzięki szybkiej realizacji głównego celu, apetyt rósł w miarę jedzenia. Perspektywa gry w grupie mistrzowskiej, a co więcej zajęcie miejsca tuż za podium po rundzie zasadniczej działało na wyobraźnię i pozwalało wierzyć nawet w awans do europejskich pucharów. To zwiększyło się jeszcze 2 maja, po tym jak Legia Warszawa sięgnęła po Puchar Polski i czwarta drużyna ligi mogła marzyć o grze na arenie międzynarodowej.

Grę w TOP 8 zaczęliśmy od remisu, osiągniętego jednak w zdecydowanie inny sposób niż rok wcześniej. W starciu z Wisłą Kraków dwukrotnie musieliśmy gonić wynik, bowiem trafienia Jakuba Bartkowskiego i Tibora Halilovicia były tymi na 1:0 i 2:1. W naszych szeregach do wyrównania za pierwszym razem w 24. minucie doprowadził Alan Uryga, korzystający z dalekiego wyrzutu z autu Arkadiusza Recy, a tuż po zmianie stron… Tomasz Cywka, który uprzedzając José Kanté, po dośrodkowaniu z prawego skrzydła Konrada Michalaka interweniował na tyle niefortunnie, że skierował piłkę do własnej bramki. Przez pozostały czas drugiej połowy na brak sytuacji nikt nie mógł narzekać, lecz zarówno Thomas Dahne jak i Julián Cuesta tamtego dnia byli znakomicie dysponowani, a co za tym idzie nie dali się już zaskoczyć. Wynik 2:2 utrzymał się do końca.

W kolejnym meczu Alan Uryga potwierdził wysoką formę strzelecką i pokonując Tomasza Loskę tuż przed przerwą rywalizacji z Górnikiem zdobył jak się okazało jedną bramkę w Arenie Zabrze, która pozwoliła nam wypracować przewagę nad bezpośrednim przeciwnikiem.

 

 

O sporym pechu mogliśmy natomiast mówić po meczu z Zagłębiem Lubin, w którym co prawda osiągnęliśmy przewagę, lecz nie potrafiliśmy utrzymać jej zbyt długo. Gdy wydawało się natomiast, że spotkanie zakończy się remisem 1:1, Arkadiusz Reca przypadkowo zagrał piłkę ręką w polu karnym. a że Filip Starzyński nie zwykł marnować takich okazji musieliśmy uznać wyższość Miedziowych. Przy okazji seria siedmiu meczów bez przegranej niestety dobiegła końca. 

Trochę mniej wyrównana była następna w kolejności konfrontacja z Lechem Poznań, w której przy ponad 10-tysięcznej publiczności bezbramkowo zremisowaliśmy z faworyzowanym Kolejorzem, choć w 90. minucie to my za sprawą Jakuba Łukowskiego mieliśmy piłkę meczową, której niestety nie zdołaliśmy spożytkować.

Pomimo niekorzystnych rezultatów do Warszawy na teren obrońcy tytułu jechaliśmy z podniesioną głową, wszak na koniec 2017 roku pokazaliśmy, że stolicę da się zdobyć. Przez długi czas niewiele wskazywało, że może nam udać się to ponownie, tym bardziej, że od 35. minuty i trafienia Cafú to Legia wygrywała 1:0. W drugiej części cudów w bramce dokonywał Arkadiusz Malarz, a jedna kontra i gol Michała Kucharczyka w 71. minucie sprawiła, że miejscowi powiększyli przewagę. To mogło zdeprymować Nafciarzy, lecz Ci nie zamierzali się poddać i dzięki niezawodnemu Alanowi Urydze oraz Kamilowi Bilińskiemu w 83. minucie było 2:2! Mimo, iż graliśmy w przewadze, nie potrafiliśmy jej w pełni wykorzystać, a co gorsza przy olbrzymim szczęściu, Cafú w końcówce zadał decydujący cios.

Przekonującym zwycięstwem nad Koroną Kielce (4:1), w którym to już do przerwy było 3:0,  a na listę strzelców po naszej stronie wpisali się: dwukrotnie José Kanté, a także Kamil Biliński i Nico Varela, w ostatnim w sezonie 2017/2018 meczu na Stadionie im. Kazimierza Górskiego powróciliśmy na czwartą lokatę.

 

 

Przed nami była już tylko wyprawa do Białegostoku. Zgodnie z naszymi przewidywaniami Jagiellonię szybko udało się zaskoczyć, ale przed przerwą wyrównał Ivan Runje. Druga połowa nie mogła rozpocząć się lepiej niż od drugiego w tej potyczce gola José Kanté. Z niezrozumiałych przyczyn nieuznanego, przez co straciliśmy przewagę, trochę później bramkę, a w konsekwencji ligowe zmagania zakończyliśmy na 5. miejscu. Najlepszym od wielu lat.

Co w takim razie może przynieść nam „jutro”? Czy bariera 8 punktów w siedmiu ostatnich kolejkach (31-37) zostanie przełamana? Ile oczek potrzeba do wywalczenia utrzymania? Ostateczne odpowiedzi na te i inne nasuwające się pytania poznamy 18 maja!





ZOBACZ TAKŻE:


Właściciel

Sponsor strategiczny

Sponsorzy główni